Pamiętacie moje zachwyty nad pewnym ślicznym tytułem wprost ze stajni Idea Factory? Nie dalej jak osiem miesięcy temu dotarło do nas, że w 2017 także na Zachodzie będzie miała miejsce premiera kolejnego już dungeon crawlera IF – Mary Skelter: Nightmares. Studio przyzwyczaiło nas już do wysokich standardów, jeśli chodzi o projekty postaci czy ogólną oprawę graficzną ich gier – z fabułą czy mechaniką rozgrywki nie zawsze było jednak tak różowo. Czy Krwawa Mary sprostała oczekiwaniom jako jRPG z krwi i kości? Czy warto zadawać sobie trud jej sprowadzenia w wersji pudełkowej? Czy Maryśka została ocenzurowana? Rozwiewamy wątpliwości!
Pierwsze zajawki Mary Skelter: Nightmares były dość ubogie – ot, kilka screenów z gry w różowej tonacji i trochę muzyki smyczkowej zabarwionej elektroniką. Praktycznie kilka tygodni przed premierą dowiedzieliśmy się dopiero, o co w grze tak naprawdę chodzi i kim są jej główni bohaterowie. W zasadzie było to zaskoczenie na plus – postacie znane z popularnych bajek w mangowej, nieco dojrzalszej wersji czy sposób poruszania się po lochach przypominający ten z Dungeon Travelers (lub, jak kto woli, Etrian Odyssey, tyle że z automatycznie odkrywającymi się mapami) sugerowały naprawdę ciekawą, oryginalną pozycję. I tak jest w istocie – Mary Skelter najprawdopodobniej Waszych oczekiwań nie zawiedzie.
Historia zaczyna się w świecie, o którym wiemy jedno – istnieje w nim wielka wieża – więzienie, zwane Jail. Jail strzegą potwory pilnujące więźniów – w środku ludzkość poddawana jest torturom, a perspektywy na wydostanie się są raczej marne. Pewnego dnia jednak do bram puka nie kto inny, jak Czerwony Kapturek (Red Riding Hood) i horyzonty głównej bohaterki Alice i jej kumpla Jacka ulegają znacznemu poszerzeniu. Okazuje się bowiem, że życie również toczy się poza więzieniem, a dookoła istnieje całe miasto, utworzone przez organizację zrzeszającą dziewczyny o specjalnej mocy. Alice też jest jej posiadaczką i ruch oporu potrzebuje jej wsparcia; Jack dołącza do drużyny jako support i tak nasze pierwsze, trójosobowe party wyrusza na podbój świata za murami. Wachlarz postaci nie kończy się jednak na Alice, Jacku i Czerwonym Kapturku – z czasem dołączają jeszcze Calineczka (Thumbelina), Śpiąca Królewna (Sleeping Beauty), Królewna Śnieżka (Snow White) i kilkoro innych postaci wyjętych wprost z baśni.
Jakkolwiek charaktery postaci są dosyć sztampowe – żadna z nich nie ma na tyle bogatej czy oryginalnej osobowości, tak umiejscowienie znanych bohaterek w grze o dość ciężkim klimacie, zakrawającym praktycznie o horror jest dosyć ciekawym połączeniem. Z uśmiechem na ustach śledzi się wypowiedzi Śpiącej (dosłownie) Królewny czy charakternej (najstarszej ze wszystkich!) Calineczki – jednak bohaterki niczym nie zaskakują, a męski rodzynek, czyli Jack wydaje się być umiejscowiony w grze odrobinę na siłę (zresztą jego rola jako grywalnej postaci też wydaje się dosyć ograniczona, ale o tym zaraz). Tak naprawdę nie wiadomo też do końca, gdzie doprowadzi nas fabuła – w wielu tytułach wiemy, czego spodziewać się po zakończeniu tytułu już na samym początku – tutaj uwolnienie bohaterów z więzienia jest punktem startowym i przez większość czasu śledzimy bieg wydarzeń zupełnie nie wiedząc, w którym punkcie zakończymy kolejny chapter. Ma to swoje uroki – oczekiwanie nieoczekiwanego nie jest przecież aż tak częstym zabiegiem w grach wideo.
Zdecydowanie mocnym punktem w Mary Skelter: Nightmares jest system rozgrywki. Prawdę mówiąc, spodziewałam się czegoś łatwiejszego – dostałam wyzwanie i w sumie jestem bardzo z tego powodu zadowolona. Poziom zwany Normal można bowiem spokojnie uznać za Hard w wielu innych grach wideo – krótko mówiąc, na pewnych etapach gra zwyczajnie szczypać się z nami nie będzie i należy wyrobić sobie nawyk częstego zapisywania postępu gry. Z technicznego punktu widzenia gra jest pierwszoosobowym dungeon crawlerem – perspektywa zgoła przypomina tę Etrianową. Z serią EO mogą kojarzyć się też czające się w lochu potwory – na każdym poziomie czeka na nas Nightmare, przed którym najlepiej uciekać. Nie są one niezniszczalne, jednak z załatwieniem ich najlepiej poczekać do końca danego chapteru, pozbierać trochę kryształów, dopakować zarówno ekwipunek jak i skille. Na pochwałę zasługuje wyważenie częstotliwości pojawiania się zwykłych przeciwników – atakują one dość często, ale chcąc szybko przedostać się w odległe miejsce lochu nie powinniście narzekać na wkurzający respawn wrogów. Zagadka logiczna? Od czasu do czasu pojawiają się takowe. Ale uwaga – jeśli zderpicie, zwyczajnie załatwi Was jeden z czających się w lochu koszmarków albo wpadniecie w śmiercionośne bańki mydlane, z których (prawie) nie ma ucieczki.
Same walki toczą się w systemie turowym. Z dostępnych bohaterek możemy korzystać, wybierając je według dostępnych profesji – mieszanie jobów daje unikatowe skill sety dla konkretnych postaci. Mamy tutaj typowego maga, naukowca, łucznika (klasy dystansowe) jak i fightera czy libero (klasy walczące wręcz). Umiejętności rozszerzamy za pomocą punktów CP, natomiast ekwipunek wbijamy na wyższy poziom za pomocą tzw. Bloody Crystals, wypadających po każdej stoczonej walce. Poza standardowym wybieraniem konkretnych ataków, po załadowaniu jednego ze wskaźników (splashe pod HP i SP) nasze postaci mogą wchodzić w tzw. Bloody Skelter Mode, ubierając się w bardziej skąpe ciuchy i wyprowadzając mocniejsze ataki. Oprócz tego dysponujemy też opcją “Lick” dającą rozmaite buffy dla konkretnej postaci lub całego party, w zależności od bohaterki, którą zdecydujemy się polizać. Jack, jako postać która nie bierze aktywnego udziału w walce, może chronić bohaterki, pomóc ładować im krwawy tryb chlapiąc je własną krwią za pomocą Mary Guna, czy wspomagać je itemami.
Oprawa graficzna i audiowizualna Mary Skelter stoi na najwyższym poziomie. Stylistyka całego świata jest spójna, kolory zgrywają się ze sobą, a bohaterowie są zaprojektowani z dbałością o każdy szczegół, co powoduje, że gra się naprawdę przyjemnie. Warto również wspomnieć, iż tytuł trafił do Europy nieocenzurowany – w przeciwieństwie do NIS, Idea Factory nie dostosowuje swoich gier do europejskiego odbiorcy. Można więc miziać bohaterki Mary do woli – a szczegółowość ich wizerunków powoduje, że chce się je poddawać rytuałom oczyszczenia ;) Gdy już wytrzemy dziewczynom wszystkie ubrania, warto zainteresować się też soundtrackiem – skrzypcowo-elektroniczno-straszne klimaty są świetne również poza sesjami z grą.
Mimo że Idea Factory specjalizuje się raczej w niszowych, niskobudżetowych produkcjach, ich najnowsze dziecko zdecydowanie dało radę. Mary Skelter: Nightmares to kawał solidnego, dosyć oryginalnego jRPGa ze świetnym artworkiem i gameplayem – mimo pewnych niedociągnięć (zwłaszcza nieco słabszej fabuły, charakterystycznej zresztą dla większości gier tego studia) naprawdę warto dać tę grę szansę. Podziwianie ślicznie narysowanych postaci i zwiedzanie obszernych lochów potrafią przynieść kilkanaście (jak nie kilkadziesiąt) godzin przyjemnej, dość trudnej, niepowtarzalnej rozrywki.
- świetna wizualnie
- jeszcze lepszy soundtrack
- bajkowe postacie
- dopracowany system rozgrywki
- słaba fabuła
Grę do recenzji dostarczył wydawca – Idea Factory International, Inc.