Tak, jak Boberski wspominał – żyjemy i mamy się dobrze. Stosik przeczytanych mang rośnie, nierozpakowane figurki z wyrzutem spoglądają z półki, ale wobec nowych DLC do Pokémonów ciężko przejść obojętnie i odkurzenie konsoli wręcz jej się należało. Jak pisaliśmy tutaj, po raz pierwszy twórcy nie zmuszają graczy do kupowania tej samej gry w nowym pudełku – funkcję corocznych odsłon gry miały pełnić wypuszczane dodatki. Premiera Crown of Tundra (drugiego z nich) wydaje się więc świetną okazją na sprawdzenie, jak poszło.

The Isle of Armor

Zaczęliśmy prawilnie od pierwszej części wydanej jeszcze w czerwcu – The Isle of Armor. Pierwszy wniosek, jaki od razu się nasunął – to DLC jest okropnie krótkie! 60 zł to niestety niewspółmierna kwota za całe 3 godziny gameplayu. Prawdę mówiąc, można było się spodziewać, że story prezentowane w dodatkach będzie tylko pretekstem do pobrania kolejnej opłaty za rozszerzenie National Pokédexu o stare, znane wszystkim stworki. No, to ponarzekane.

Jak nie ma róży bez kolców, tak nie ma też odsłony Pokémonów bez świeżych rozwiązań. Przede wszystkim nowa wyspa – tytułowa The Isle of Armor daje namiastkę eksploracji znaną z gier RPG. Może ciągle nie jest to Breath of the Wild, ale o takie Pokémony nic nie robiliśmy. Pluskanie się w wodzie (można popłynąć naprawdę daleko i wszędzie czają się jakieś nowe deny), czy spacery po lesie (wygląda przepięknie) dają sporo frajdy już po zakończeniu historii. W samym storyline też nie ma wstydu – w tym dodatku czekają nas trzy triale, a głównym celem jest wstąpienie do Dojo. Dało to pretekst do kolejnego “przynieś, wynieś, pozamiataj” oraz nowego, trochę bardziej wymagającego rodzaju walk w samym Dojo. Po wykonaniu wszystkich zadań dołączy do nas już znajomy z przecieków, nowy Pokémon Kubfu i ponad 200 kolejnych stworków do złapania.

Na szczęście jest to mniej obszerny z dodatków – prawdę mówiąc, ubogość content trochę nas rozczarowała (po obejrzeniu końcówki, dałabym głowę, że jeszcze coś na nas czeka – niestety zawód był dość duży), ale parę dni temu drugi miał swoją premierę i po zakończeniu pierwszego zabraliśmy się od razu za kolejny.

Crown of Tundra

Crown of Tundra wygląda lepiej od pierwszych chwil – ciężko uwierzyć, że oba DLC zostały wycenione na tę samą kwotę. Można je zakupić tylko w pakiecie (ci, którzy grali w The Isle of Armor w czerwcu musieli poczekać na dostęp do kolejnego) i w porównaniu do Tundry, Isle wydaje się być dużo gorszej jakości. Pomijając oczywiste, trikersowe preferencje, w których zima zajmuje dużo wyższe miejsce niż lato, wszystko wydaje się jeszcze ładniejsze. Wiadomo, wpadły oczywiście kolejne Pokémony do Nationala, które wypadałoby złowić w wolnym czasie, jednak wyższości tego dodatku dowodzi co innego. Co? Ano głównie Max Lair, który bardzo przypadł mi do gustu. Grindowanie po Dynamaksach każdemu czasem się nudzi, a tutaj mamy coś już znanego, ale podanego w nieco fajniejszej formie. Aby przejść przez Max Lair, zbieramy ekipę online, wybieramy jednego z dostępnych Pokémonów i wyruszamy do jaskini. Przy każdym rozgałęzieniu gracze decydują, którą ścieżką łatwiej będzie przejść (na bazie żywiołu stworka do pokonania) i toczymy bitwę. Scenariusz powtarzamy kilka razy, aż znajdziemy się na samym końcu – po zakończeniu możemy zachować jednego z pokonanych Pokémonów i zostajemy obsypani itemami.

Do eksploracji otrzymujemy kolejne połacie terenu, oczywiście poznając je dzięki towarzyszącej fabule. Tym razem poznamy historię legendarnego Calyreksa (zdecydowanie bardziej pro, niż Kubfu), który stracił moc i został zapomniany przez mieszkańców Freezington. Spróbujemy przywrócić mu dawną świetność, no i wydłużymy trochę sztucznie rozgrywkę w ramach DLC starając się złapać masę legend. Niestety, złapanie większości z nich to mordęga… no, chyba że ktoś lubi wyrzucić 50 Ultra Balli, załadować poprzedni save i powtórzyć operację aż do skutku. Nam udało się wyłapanie wszystkiego w całe niedzielne popołudnie – umówmy się, że zagadki, przy pomocy których odnajdziemy wszystkie unikatowe Pokémony, też nie były trywialne. Jednemu zaprzeczyć się nie da – Tundra jest zdecydowanie dłuższa od poprzednika (no chyba, że wliczymy też misję ze złapaniem 130 Ditto…), nieco bardziej pomysłowa, no i pojawia się nowy, legendarny Pokémon.

Jakkolwiek Pokémon DLC dowodzą, że Nintendo jeszcze nie ogarnęło do końca w Expansion Pass, tak zwłaszcza Crown of Tundra dowodzi, że dodatki są krokiem w dobrą stronę. Gracze nie są zmuszani do przechodzenia tej samej gry po raz drugi (sorry, Ultrasy), fajna miejscówka dostaje nowy content a rozszerzenie Nationala to miły akcent, ale na szczęście nie jedyny, dla którego warto za nie zapłacić. My bawiliśmy się naprawdę dobrze i czekamy na kolejne ruchy ze strony N.

Plusy:
  • nowa, piękna lokacja
  • więcej stworków w Nationalu
  • nowa story
Minusy:
  • mało form charakterystycznych dla regionu
  • bardzo krótkie
Ocena ogólna
Pokemon Sword / Shield: The Isle of Armor, Trik, 2020-10-26

Platformy: Nintendo Switch
Rok wydania: 2020
Producent: Nintendo
Plusy:
  • dłuższy od poprzednika
  • fajniejsze story
  • nowa legenda
  • możliwość złapania nowych form starych legend
  • zagadki
Minusy:
  • sztuczne wydłużanie rozgrywki przez czas potrzebny na złapanie nowych form
Ocena ogólna
Pokemon Sword / Shield: Crown of Tundra, Trik, 2020-10-26

Platformy: Nintendo Switch
Rok wydania: 2020
Producent: Nintendo