Tytuł nudny jak flaki z olejem, ale i tak wiemy, że wszyscy lubią podsumowania. A trzeba przyznać, iż 2016 obfitował w całą masę dobrych, nowych pozycji growych (kogo obchodzi, że głównie ochłapy z USA?). Konsole Sony znów potraktowane po macoszemu, jednak wszystko idzie ku lepszemu! Publiczne pranie bru… kupek wstydu! To wszystko i troszkę więcej!

Trik: muszę przyznać jedno: 2016 był dla mnie rokiem o wiele ciekawszym, niż 2015. Dlaczego? Przede wszystkim Europa otrzymała masę zaległych tytułów na 3DSa, których wydania nawet się nie spodziewaliśmy – wystarczy spojrzeć na grudniowe 7th Dragon III Code i Shin Megami Tensei IV Apocalypse. OK, OK, z dostępnością było słabo, ale nikt nie gwarantuje, że przy poprzednim dystrybutorze gry te ukazałyby się w ogóle, więc mimo wszystko zaliczam te premiery na plus. No, ale od początku.

Zimowe jeszcze miesiące spędziłam pod znakiem SMT: Record Breaker – na grze przepadło mi blisko 80 godzin, co zaowocowało dość długą paplaniną w temacie na blogu. Zaraz później ukazał się kolejny genialny jRPG (moim zdaniem bardzo, bardzo, bardzo  niedoceniony, zwłaszcza u nas) o nazwie Stella Glow. Zakochałam się w nim od pierwszego spojrzenia w wersję demonstracyjną i, prawdę mówiąc, przy aktualnym męczeniu najnowszego Fire Emblem Fates doceniam go jeszcze bardziej. Za co? Za przyjemny i dość prosty, ale nie prostacki system walki, za śliczną oprawę graficzną i świetnie wykreowane postacie, które autentycznie dało się polubić. Jakkolwiek grając w Fatesy nadal bawię się dobrze, to przyznam, że mimo ogólnie “poważniejszego” klimatu trochę tęsknię za Stellą. Polubiłam postacie z Hoshido, ale nie dałam rady zżyć się z nimi tak, jak z wróżkami :)

Przełom wiosny i lata mijał mi (nam?) głównie pod znakiem Tokyo Mirage Sessions #FE – pożeraliśmy też okropnie duże ilości Haagen Dazsów podczas grindowania po lochach. Mmm, karmelowe. Lody, nie lochy. Gra jest świetna i żałuję, że ze względu na niską popularność Wii U niewiele osób w nią zagra – do tego ten cały szum wokół cenzury… prawdę mówiąc, dla mnie niezbyt zrozumiały. Jakkolwiek nie popieram ubierania postaci pod szyję, ani nie tłumaczenia pewnych kwestii dialogowych, nie ogarniam, dlaczego miałabym wystawić tak dobremu jRPGowi ocenę niższą, niż na to zasługuje. Jeżeli ktoś jest w posiadaniu konsolki Wii Dziu, a jeszcze nie grał… wiecie, co zrobić.

Próbowałam też przekonać się do gier otome przy pomocy Norn9: Var Commons – gra sprawdzała się świetnie, w sam raz dla cierpiących na bezsenność. Mało brakowało, a nie kupiłabym żadnych innych czytanek, nie nazywających się, dajmy na to Steins;Gate albo dla odmiany Steins;Gate. Jest prześliczna, super się ją ogląda… jednak są lepsze. Im wyższa temperatura na dworze, tym krócej wytrzymywałam seans z Vitą i po prostu zasypiałam na kanapie. Poratowało mnie trochę Zero Escape: Zero Time Dilemma, jednak w nawale wakacyjnych nowości nie udało mi się jej ukończyć. Podobnie jak z poprzedniczką, cholera. Cały czas się łudzę, że uda mi się do nich wrócić.

Ochota na eksperymenty z tradycyjnymi, nintendowymi tytułami minęła mi bezpowrotnie przy Legend of Zelda: A Link Between Worlds. Okazało się po raz kolejny, że jedyną grą typową dla Ninny, którą szczerze lubię i toleruję są Pokemony (no i może Animal Crossing New Leaf, co wyszło ostatnio). Na szczęście udało mi się upolować Selecta w niskiej cenie, więc na Linku stratna nie byłam. Pocieszyłam się prędko Lord of Magna: Maiden Heaven, mając przyjemne deja vu wprost ze Stelli Glow. Pojedynek Lord kontra Stella wygrywa Stella. No, nic nie poradzę, że jestem tak dużą fangirl. 

Głód visual novel nieco zaspokoiłam Amnesia: Memories. Gra była całkiem OK, ale ważniejsze jest to, że od tej pory onigiri popijam tylko czarną herbatą – nie, żeby smakowały lepiej. Tylko jakoś tak.. po prostu.

Dorwałam kolekcjonerkę Fire Emblem Fates w normalnej cenie i w równie normalnym stanie. Dzięki temu cieszę się teraz ogrywaniem pierwszej z części – Birthright. Może nawet przynołlajfię i napiszę tekst o nich wszystkich? Zobaczymy.

Jesienią w domostwie powitaliśmy Playstation 4. Pocisnęłam w Transistora, który chodził mi po głowie od kilku lat – nawet mam wersję pecetową, ale nie przepadam za graniem siedząc przy biurku. Wbiłam platynę i jestem zachwycona. To chyba jedyny indie tytuł, przy którym bawiłam się tak dobrze. Odświeżyłam też Gravity Rush w wydaniu Remastered – Kat na dużym ekranie to zdecydowanie przyjemniejsze doświadczenie. No i Final Fantasy Type 0 – grę zostawiłam w połowie, bo… bo… Overwatch. Tak, proszę Państwa, tegoroczne zestawienie znów wygrywa cholerna strzelanka! Nie zrozumcie mnie źle – Type 0 jest naprawdę świetne. Obiecuję, dokończę. FPS wyrwał nas nawet z rytmu streamów FF! Niedoczekanie. Mogłam przypuszczać jednak, że kolejna gra Blizzarda, a wpadnę jak śliwka w kompot. Dawno nie doznałam tak czystego funu od żadnej z gier i wygląda na to, że będę się tym cieszyć nawet trochę dłużej niż Splatoonem. Burmistrzowanie, strzelanie i planowanie strategii w Fire Emblem Fates… totalny misz-masz i micha maślanego popcornu na dodatek. I nawet mi tak nie przeszkadza, że SMT IV Apocalypse i Dragon utknęły w Anglii i doczekam się ich prawdopodobnie dopiero za miesiąc.

Kupka wstydu? Bravely Second – End Layer. Nadal Xenoblade Chronicles X, Etrian Mystery Dungeon i SMT Overclocked. No i Etrian. To wszystko czeka. Gier tak dużo, czasu tak mało! Wow, wow.

Boberski: u mnie kupka wstydu ma rozmiar zbliżony do Mount Everest. W 2016 przeważało oglądanie japońskich animacji, MAL spuchł, podobnie jak moja głowa. Szczęśliwie kilka wypasionych tytułów sprawiło, że spędziłem trochę czasu przy konsoli. Chociaż w porównaniu do Trika było go zatrważająco mało.

Początek roku to taki mały punkt zwrotny w historii tego bloga, Expije nawiązały współpracę recenzencką z CQE. Pamiętacie co recenzowałem jako pierwsze? Oczywiście, Minecraft Wii U! Nie mogłem się powstrzymać, jednocześnie liczyłem chyba na jakiś cud i miłe zaskoczenie. Nie oszukujmy się, ta gra była, jest i będzie taka sama na każdej platformie.

Moją tegoroczną miłością była Persona 4: Dancing All Night, w którą maniaczyłem dniami, nocami, w domu, w pracy, gdzie się tylko dało. Niestety gra była pożyczona i w pewnym momencie właściciel upomniał się o zwrot, przynajmniej tym tłumaczę sobie i światu, że nie zrobiłem platyny. To wcale nie moje lenistwo, serio! Jest to produkcja genialna, przemyślana, posiadająca trzymającą się kupy opowieść, bardzo dobrą muzykę i oprawę wizualną. Nic tylko kupować i grać, zapewne przyjdzie taki dzień, kiedy dorobię się swojej kopii, a expijowe konto PSN kolejnego niebieskiego trofeum.

jRPG musiał się pojawić, w tym roku na pierwszy ogień poszło Conception II: Children of the Seven Stars. Kolejny tytuł na Vitę, który na jakiś czas wpisał się w program mojego dnia. Niestety hype już nie był tak duży, jak w przypadku Persony. Gra, jak każdy dungeon crawler, wymagała ogromnych pokładów cierpliwości a zakończenie nie wynagrodziło ciężkiej pracy. Za to wspomnienia z randkowania z trójwymiarowymi dziewczynami oraz płodzenie dzieci w przylegającym do akademii kościele zostaną ze mną już na zawsze! Oby więcej takich absurdów!

Wiecie jak szybko moje życzenie się spełniło? No to powiem, że bardzo szybko. Los (nazywający siebie Trikiem) okazał się łaskawy dając mi Bayonettę, a konkretnie jej drugą ekskluzywną dla Wii U odsłonę. To właśnie wtedy w mojej głowie wyryły się słowa “The shadow remains cast!” towarzyszące każdemu zgonowi mojej postaci. W grze ginąłem notorycznie przez mylenie umiejętności, źle wykonane combo czy po prostu przez własną głupotę. Na szczęście produkcja ma tak wypasiony klimat i bohaterów, że każda minuta męczarni była tego warta. Zagrajcie sami, drugiej takiej nie znajdziecie, gwarantuję! Wiedźma Cereza for the win!

Ostatnim pożeraczem czasu był Atelier Totori Plus: The Adventurer of Arland, najpoważniejsza gra w jaką przyszło mi w tym roku pogrywać. Wróciły godziny grindu, zbierania materiałów, craftowania potionów i planowania walk. Wszystko w kolorowej oprawie z fajnymi bohaterami i wciągającą opowieścią. Czego chcieć więcej? Przykładowo, żeby po kilkunastu godzinach gra nie wyświetliła komunikatu, że przegrałem, bo skończył się czas! Tego nie wybaczę, już prawie udało mi się zebrać wszystkie materiały potrzebne do wykonania najpotężniejszej różdżki. Nie mówiąc już o tym, że mój statek był na ukończeniu i lada dzień miałem odblokować ostatni region mapy… smutek i żal…

Przy dobieraniu gier do recenzji starałem się kierować swoimi upodobaniami, zatem przyszło mi ogrywać Kirby: Planet Robobot czy BoxBoxBoy!. Przy każdej z nich miałem sporo zabawy, tego typu produkcje dają trochę oddechu miedzy graniem w kolejne festiwale grindu i koksu.

Jesienią nastąpił sezon konwentowy i odłożyłem rynsztunek gracza na półkę. Sporo mniej czasu spędzałem przy konsoli, znacznie więcej przy monitorze. Nawet wtedy znalazło się trochę czasu na młócenie w handhelda. Z racji wspomnianego już zwiększonego zainteresowania animowaną japońszczyzną, moją uwagę zwróciła visual novel Code:Realize – Guardian of Rebirth. Od pierwszych minut zakochałem się w każdym aspekcie produkcji – od grafiki, przez bohaterów, kończąc na opowieści. Do dziś jestem zaskoczony, ile emocji może wywołać cykliczne naciskanie przycisku X.

Tyle, ile w tym roku dostałem od Trika reprymend za wlepianie gał w kolejną serię ecchi, to chyba nie było przez całą naszą znajomość. Poprawię się, będę więcej grał, serio :). Trzeba czasami trochę odpocząć, dzięki temu z radością wrócę na łono Matki Konsoli. Pokémony same się nie skończą, jRPGi nie zmaniaczą, a poziomy w Overwatch nie wbiją. Oczywiście na moje kochane animowane waifu też znajdzie się czas, dobre planowanie to podstawa sukcesu!

Effy: ostatnich 365 dni minęło mi pod znakiem braku jakichkolwiek growych możliwości, więc ze spuszczoną głową wróciłam do PS3 – zabijania krakena z Larą po raz setny, driftowania Lambo w NFS Undercover, rabowania okrętów w AC Black Flag i jedynej strzelanki jaką obecnie posiadam, COD Modern Warfare 2. Po zaliczeniu kilku, okej, kilkunastu dodatkowych godzin na froncie pożegnałam się z byciem żołnierzem (z nadzieją, że przypomniałam sobie jak się celuje ;) ) i zaczęłam snuć plany pozyskania PS4. Nowa przygoda Nathana nie może mi przecież przejść koło nosa, Asasyni też potrzebują wsparcia, no i Overwatch po sylwestrowych testach z Trikiem i Boberskim to dla mnie pozycja must have.

Żegnając więc okrutny dla mnie rok 2016 postanowiłam zaopatrzyć się w… nie, nie w PS4 a  w nowego 3DSa. Z pewnością umili on czas dzielący mnie od dołączenia do Trikersa na jednej z Overwatchowych map bo, jak się zdaje, konsola od Sony będzie musiała jeszcze chwilę zaczekać. Mam nadzieję, że tylko chwilę. Póki co dopracuję swoją grową listę zakupów, zrobię miejsce na półce i zaszyję się w kącie z 3DSem oczekując na swoją kolej podczas misji przejęcia payloadu.

Na koniec pytanie. Wiecie czemu ten rok będzie przełomowy?

Bo wreszcie pojawi się Persona 5! Przynajmniej tak głoszą proroctwa Baby Wangi!