Do burmistrzowania zwierzęcym miasteczkiem przymierzałam się już kawałek czasu temu – kto jest z tym blogiem od dłuższego czasu, ten pewnie pamięta recenzję Animal Crossing Happy Home Designer. Plany kupna pełnoprawnej odsłony serii były ciągle odsuwane w czasie na rzecz coraz to kolejnych gier jRPG, a spin-off został nieco zapomniany. Przyszła jednak pora i na Crossingi; przy okazji premiery dużego dodatku Welcome Amiibo sprawdziłam, jak wśród zwierzaków się żyje na codzień i jakie korzyści przyniósł graczom najnowszy update.
Animal Crossing to sztandarowa seria symulatorów życia od Nintendo – można powiedzieć, że ma już ona swoje pewne tradycje. New Leaf jest, póki co, najbardziej rozbudowaną odsłoną AC. Dbanie o dobrobyt swojego miasteczka wymaga bardzo wielu czynności; począwszy od wystrojenia świeżego kandydata na burmistrza w najnowsze ciuchy, przez dbanie o wystrój i rozbudowę jego domku, sadzenie drzew, łowienie ryb, łapanie robaków w celu zdobycia jak największej ilości gotówki, aż do inwestowania forsy w różne przedsięwzięcia w swoim mieście. Wszystko po to, aby mieszkańcom i burmistrzowi żyło się jak najlepiej! Rozgrywka sprowadza się więc głównie do zwiedzania okolicy i zbierania jak najwartościowszego lootu, aby sprzedać go z zyskiem w pobliskich sklepikach. Gra będzie też trochę bazować na instynkcie kolekcjonera; do wypełnienia pozostają wszystkie strony encyklopedii robaków i ryb, na uzupełnienie czeka kolekcja tychże (plus zebranie wszystkich dzieł sztuki) w lokalnym muzeum. W międzyczasie spotykać można się z mieszkańcami – poznawać ich, wysłuchiwać historii i spełniać ich najdziwniejsze zachcianki, budując sobie skrzętnie opinię dobrego i dbającego o wszystkie zwierzątka burmistrza.
Jakkolwiek wstępna “wersja” gry może nieco odstraszać i wydawać się trochę uboga (ci, którzy grali w SimCity czy chociażby zwykłe Simsy mogą czuć się rozczarowani) Animal Crossing po mistrzowsku potrafi przykuć gracza do ekraniku 3DSa. Aby odkryć wszystkie możliwości, drzemiące w AC trzeba bowiem nieco pograć – w pierwszym tygodniu odblokujemy wyspę, przy odrobinie szczęścia będziemy mogli kupić odpowiednie itemy do łapania robaków – niektóre narzędzia pojawiają się w sklepie dość losowo, inne dostajemy za wypełnienie lokalnego muzeum odpowiednią ilością wyposażenia. To samo zresztą tyczy się mebli, którymi można dekorować swój domek, czy innych potrzebnych rzeczy. Z czasem liczba gratów rośnie, domek się powiększa, my możemy planować zajęcia innym mieszkańcom wioski – na to jednak trochę go trzeba. Zasadzenie wszystkich możliwych drzewek owocowych w miasteczku wymaga też kooperacji z innymi graczami – część z nich znajdziemy na wyspie i w wyzwaniach ex-burmistrza Tortimera, jednak o lokalne przysmaki innych miast trzeba będzie postarać się samemu i otworzyć bramy miasta. Podobnie jest z sezonowymi robakami i rybami – niektóre pojawiają się tylko w określonych porach roku – grać dziennie nie trzeba długo, najlepiej jednak robić to regularnie, aby miasteczko ciągle się rozwijało. Zwłaszcza, że czas w grze płynie identycznie, jak prawdziwy – kiedy mamy dzień, w grze jest dzień, natomiast w nocy światła są wygaszane. Na szczęście nie wszyscy mieszkańcy idą spać – jeśli przyjdzie Wam do głowy pograć o 4 rano, możecie być pewni, że ktoś również cierpi na bezsenność.
Załóżmy, że eksplorowanie naszych włości już nam się znudziło – drzewa są już zasadzone, kwiatki podlane a na drzewach nie został ani jeden owoc. Co można robić? W “New Leaf” przedłużono nieco obszary miasteczka i za niewielką opłatą popłynąć można na wyżej wspomnianą wyspę. Transport itemów, które uda nam się zdobyć podczas pobytu na niej zdecydowanie ułatwia proces dorabiania się kolejnych tysięcy Bellsów, więc warto. Ponadto mamy możliwość korzystania z innego sklepiku – tutaj kupujemy wszystko za medale zdobyte podczas wyzwań burmistrza Tortimera. Jak wyglądają wyzwania? To minigierki w rodzaju ‘złap 3 owady’, ‘znajdź 3 szafiry’, ‘znajdź pary w przedmiotach’ itd. Czasami warto się pomęczyć, choćby dlatego, że za medale nabywamy strój do pływania, a dzięki niemu wydobywamy z dna oceanu kolejne partie wartościowych itemów.
Poza kolekcjomanią przyglądać się też będziemy wszelkim zawiłościom towarzyskim panującym między bohaterami gry. Jest ich naprawdę sporo – począwszy od stałej ekipy jak zarządzający sklepem z mieszkaniami i dodatkami Toom Nook, przez panującą w urzędzie miasta ;) Isabelle, skończywszy na epizodycznych mieszkańcach miasteczka – Fritta, Skye czy Gaston. Generalnie, jeżeli nie darzymy któregoś ze zwierzątek zbytnią sympatią, możemy dążyć do tego, aby dana postać się wyprowadziła – wtedy jej miejsce zajmą inni bohaterowie. Nie udało mi się jeszcze doprowadzić do wyprowadzki żadnego ze zwierzątek. Przeciwnie – wszystkie swoje wysiłki skupiłam na zatrzymaniu ich u siebie. Zobaczymy, co przyniesie czas – to dopiero 40 godzin ;)
Gra zadbała też o funkcje Streetpassowe. Do dyspozycji mamy specjalny obszar Happy Home Showcase w dystrykcie zakupowym, którego bram pilnuje Digby, brat Isabelle. Jeżeli więc spotkacie kogoś mającego w zanadrzu własny egzemplarz gry, jego domek pojawi się w tym właśnie miejscu i będzie można odwiedzić go w dowolnym momencie.
Graficznie jest nieźle. Powiem szczerze, że w poprzednią odsłonę Animal Crossing na DSa grałam tylko przez kilka godzin; niemniej jednak skok graficzny jest bardzo duży. Miłym akcentem są też zmieniające się co godzinę piosenki sączące się w tle – są naprawdę miłe, ale najważniejszy jest fakt, że dzięki tym zmianom nie drażnią uszu gracza i nie wkurzają (a przynajmniej nie robią tego zbyt szybko).
Aby tego było mało, w listopadzie “New Leaf” otrzymał Amiibo Update – całkiem darmowe rozszerzenie, które dodaje masę contentu do istniejącej gry. Na szczęście na półce leżała karta Amiibo Lottie, którą dostałam wraz z Happy Home Designer i pokusiłam się o odpakowanie swojej Squid Girl, aby sprawdzić funkcjonalności dodatku. Wraz z zainstalowaniem go, w domku burmistrza pojawia się lampa z dżinem WISPem – potrafi się on zamieniać w postać z dowolnego, zeskanowanego przez nas Amiibo. Załóżmy, że już ją przywołaliśmy – co dostaniemy w zamian? Twórcy wprowadzili do gry nową walutę – mianowicie Meow Coupony, które wymieniać można na podobające się nam przedmioty w ramach kempingu Harveya (to też nowa lokacja) lub wymieniać na standardowe Bellsy. Jeden Meow Coupon to aż 3 tysiące Bellsów, warto więc codziennie skanować swoje Amiibo – niestety można to zrobić tylko raz w ciągu dnia. W moim odczuciu to trochę zniechęca do kolekcjonowania kolejnych kart i figurek z serii AC. Z drugiej strony jednak posiadając ich pokaźną ilość można byłoby popsuć nieco ekonomię gry i za szybkie dorabianie się kasy mogłoby zniechęcić do tak częstego odwiedzania miasteczka ;) Zmaterializowanych w ten sposób kumpli z innych gier można też próbować zaprosić do osiedlenia się w mieście na stałe. Wszystkich bezAmiibowych graczy jednak uspokajam – nie obejdziecie się smakiem, ponieważ Meow Couponów dorobić się można także w inny sposób. Jak? Wykonując dzienne misje, które przyniósł nowy dodatek. Tym samym spróbujecie wyłowić określony rodzaj ryby, rąbnąć w konkretny kamień 7 razy z rzędu i zasadzić nowe drzewa – to wszystko w imię zdobycia kuponów a następnie zmarnowania ich na kolejne fanty do naszego domku.
Muszę przyznać, że camp Harveya jest sporym ułatwieniem, jeśli chodzi o planowanie wystroju chaty burmistrza – ciężko jest bowiem bez tego skompletować sensowny wystrój domu, w którym wszystko do siebie pasuje. Meble pojawiają się dość randomowo w dostępnych sklepach, a postacie obdarowują nas niejednokrotnie zupełnie niepotrzebnymi przedmiotami – trafił mi się na przykład łazik księżycowy, a kanapę i szafę musiałam wyłudzić od Lopeza ;) Teraz można zebrać większą ilość kuponów i kupić wszystkie elementy podobającego nam się pokoju za jednym zamachem.
Cóż mogę powiedzieć? Najnowszy Animal Crossing wciąga jak bagno – ani się spostrzegłam, a na liczniku było już bite czterdzieści godzin gry (a ciągle mam wrażenie, że dopiero zaczynam). Jest to mój pierwszy symulator od dawna i, choć wydaje się trochę monotonny przyciąga na bardzo długi czas. Wydaje się, że mając pod ręką kogoś ze swoją kopią gry można bawić się jeszcze dłużej – chociażby odwiedzając wzajemnie swoje miasteczka. Jeżeli szukacie czegoś, w co można bawić się przez krótki czas każdego dnia bez większych zobowiązań i obaw o zrujnowanie wszystkiego – zdecydowanie jest to gra dla Was. Jest to bowiem, podobnie jak spin-off, świetna odskocznia od długich i bardziej wymagających tytułów, a darmowy dodatek wprowadza sporą świeżość do rozgrywki. Polecam!
Cześć ;) Bonus świąteczny.
- urocze zwierzątka
- wciągająca
- pełna swoboda rozgrywki
- z czasem trochę monotonna
Grę do recenzji dostarczył polski dystrybutor Nintendo – Conquest Entertainment.