Nintendo stanęło na wysokości zadania – recenzencka wersja jednego z najbardziej oczekiwanych jRPGów trafiła do nas aż dwa miesiące przed swoją premierą! Skrzętnie wykorzystaliśmy okazję i tytuł ograliśmy naprawdę porządnie. W chwili pisania tego tekstu mamy już całkiem sporo godzin na liczniku. Jeśli jeszcze nie macie swojego preordera, bądź wahacie się nad zakupem – rozwieję Wasze wątpliwości! Dbających o stan swojego portfela uprasza się zatem o nieczytanie poniższej recenzji. Zaczynamy!

Na samym początku muszę wyraźnie zaznaczyć: jestem totalną fanką serii Shin Megami Tensei – jakkolwiek nieobce są mi japońskie sRPGi, tak Fire Emblem ciągle czeka na swoją kolej na półce. Po uzupełnieniu wiedzy o tematy około fireemblemowe stwierdzam, że Tokyo Mirage Sessions zdecydowanie bliżej do MegaTena, a nawet Persony (!), niż nowej odsłony kultowego sRPGa. Sprostowanie wydaje mi się dosyć istotne, gra wszak miała nazwę kodową Shin Megami Tensei x Fire Emblem i zakładam, że czają się na nią głównie fani obu uniwersów. Jeżeli wyposzczeni czekacie na Personę 5 – nie zastanawiać się. Fireemblemowcy – jeśli oczekiwaliście bliźniaczego tytułu, możecie mocno się zawieść. Wszyscy czekający na kolejny, prawie  kultowy jRPG ze stajni Atlusa o świetnie dopracowanym systemie walki (albo na dobrą grę po prostu, no!) brać w ciemno! Koniec ględzenia dla wtajemniczonych. Teraz powiem Wam, dlaczego warto wybulić ostatnie zaskórniaki na ten tytuł.

Pierwsze trailery, choć robione z prawdziwym rozmachem, były niezbyt przekonujące. W zasadzie jedyne, co mogło mnie przyciągnąć do gry, to podtytuł; w końcu fangirl ze mnie pierwszorzędny. Muzyka popularna? J-popowe koncerty? To zdecydowanie nie moje klimaty, ale z drugiej strony kuszenie kolejnym MegaTenem… Zawzięłam się w sobie; postanowiłam kupić TM: #FE na premierę, nie zastanawiając się za bardzo i nie oglądając zbyt wielu materiałów. Prawdę mówiąc, gra swoje też u nas przeleżała, czekając na swoją kolej do ogrania. W końcu obowiązkowość wzięła górę; trzeba przecież zdążyć z recenzją przed premierą.

CI16_WiiU_TokyoMirageSessionsFE_Tokyo01_EN_image600wZwiedzamy… o, Shibuya 109 w tle.

Do gry podeszłam na luzie. I luz jest wskazany; ekstra ambitnej fabuły tutaj nie będzie. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy jedna z głównych bohaterek, Tsubasa Oribe, wraz ze swoją siostrą uczestniczy w koncercie. Niby wszystko w porządku, ale wkrótce na jej oczach zaczynają znikać ludzie. Mała Tsubasa jest jedyną ocalałą w katastrofie. Czasy współczesne. Protagonista Itsuki Aoi wybiera się na j-popowy koncert. I zgadnijcie, co mamy w repertuarze? Znów masowe zniknięcie. Pomożemy biednej, skołowanej Tsubasie rozwikłać zagadkę (w końcu trzeba ocalić jej siostrę!). Stajemy się więc Mirażo Masta, i, co za tym idzie, członkiem Fortuna Entertainment (goście od wyławiania talentów zaraz wywęszą nowy narybek, a co!). Ćwicząc swoje zdolności w śpiewie i ogólnym zachowaniu scenicznym, możemy wzmacniać swoje supermoce. Ataki specjalne zresztą to przeważnie występy, okraszone muzyką, śpiewem i tańcem danej postaci. Aby dziwności stało się zadość, do pomocy dostajemy singaloida ;) Tiki i kilka innych ciekawych osobistości.

Jak w każdym szanującym się RPGu część rozgrywki to bieganie po mieście w celu wykonywania zadań, odnajdowania nowych wejść do dungeonów i zwiedzania lokacji. Tutaj nie jest inaczej; zastaniecie jednak pewną istotną różnicę. Lokacje to prawdziwe, dość wiernie odwzorowane dzielnice miasta Tokio! W domowym zaciszu możecie pobiegać po Shibuya lub odwiedzić Harajuku. Jeden z pierwszych lochów (i zarazem miejsce koncertów naszych bohaterów, czaszka lekko dymi od absurdu ;)), znajdujący się przy Shibuya 109 to rzeczywista miejscówka (może nawet Boberski będzie tak dobry i przygotowując tekst do publikacji, wrzuci Wam prawdziwą fotkę?). Co prawda możliwości techniczne konsoli są ograniczone, moim zdaniem jednak był to świetny pomysł twórców gry. Przechodnie nie mają zbyt wielu szczegółów; właściwie są to tylko kolorowe makiety ludzi, ale dodaje to pewnego specyficznego klimatu tej produkcji.

WiiU_GeneiIbunRokuFE_05_image600wPodobne do artów z Fire Emblem, nie?

Na uwagę zasłużył też ciekawy sposób wykorzystania gamepada. W trakcie trwania gry, poza mapą, służy on jako swoisty messenger, służący do kontaktowania się z bohaterami gry. Część ważniejszych wiadomości wypada przeczytać, inne możemy ominąć (w pewnych momentach postacie potrafią całkiem nieźle naparzać SMSami, co trochę wkurza), jednak idea jest naprawdę trafiona i przynosi całkiem sporo radochy podczas rozgrywki.

Muzyka. Jak na grę o muzyce przystało, oprawa dźwiękowa jest przyzwoita. Nie jestem fanką j-popu (co zresztą podkreślałam w wielu innych recenzjach), jednak całości słucha się całkiem dobrze. Animacje zostały przygotowane z dużą starannością, dzięki czemu występy bohaterów ogląda się naprawdę w porządku. Kolorowa oprawa graficzna, dość cukierkowa muzyka – wszystko to utrzymano w jednej, spójnej stylistyce. Nic nie razi, nie wieje tandetą ani taniością; raczej przyciąga do konsoli niż od niej odrzuca.

Gameplayowo Tokyo Mirage Sessions to przede wszystkim kawał solidnego dungeon crawlera. Biegając po labiryntach, do rozwiązania pozostaje też kilka zagadek typowo logicznych, odblokowujących przejścia na poszczególne poziomy. Rozgrywka, jakkolwiek zawiera elementy strategiczne, ma dużo więcej wspólnego z tą znaną z serii Persona. Super moc, jaką tym razem otrzymują główni bohaterzy, to umiejętność przyzwania Miraży. Są oni podobni do Person (lub, jak kto woli, demonów), lecz bardziej człekokształtni. Tym razem nie mamy pełnej dowolności w tworzeniu ich i dobieraniu im umiejętności. Wszyscy bohaterowie mają po jednym Mirażu, do dyspozycji gracz otrzymuje stopniowo nabywane skille. Nie są one przypadkowe; generalnie każda z postaci w czymś się specjalizuje. Demon głównego protagonisty, Chrom, analogicznie do Person preferuje błyskawice i miecz. Większe możliwości customizacji dają bronie, dzięki którym również można uzyskać konkretne umiejętności, jak również Radiant Skille, tworzone z itemów znalezionych podczas walki i wykonywania zadań pobocznych.

CI16_WiiU_TokyoMirageSessionsFE_Combat01_EN_image600wJak wyprowadzać ataki session, lekcja pierwsza.

Nie obeszło się również bez elementów zaczerpniętych z serii Fire Emblem. Główna modyfikacja polega na wprowadzeniu elementu strategicznego do samej walki – wszystkie tury wyświetlane są w kolejności na górnym pasku, dzięki czemu można odpowiednio zaplanować rozwałkę i, na przykład, pokonać najpierw samych minionów, na deser pozostawiając sobie głównego bossa. W oczy rzucają się też podobieństwa fabularne – wszystkie Miraże występowały już poprzednio w różnych częściach kultowej japońskiej strategii.

Do rozgrywki wprowadzono też pewne nowości charakterystyczne dla Tokyo Mirage Sessions. I całe szczęście, bo wnoszą one sporo świeżości do gry. Należą do nich np. ataki sessions – gdy postać użyje super efektywnego ataku na przeciwniku, inni bohaterzy, posiadający umiejętność typu session o konkretnym żywiole dołączą się do niej, zadając zwiększone obrażenia. Gdy często korzystamy z tego trybu, stage rank poszczególnych postaci podnosi się, umożliwiając odblokowywanie kolejnych side story. Punkty SP, ładowane podczas walki pozwalają na wyprowadzenie potężnych duo- i duel attacks, będących w dyspozycji każdej z postaci. Warto zachować sobie je na cięższych oponentów, potrafią bowiem mocno ułatwić walkę z wkurzającym bossem.

WiiU_GeneiIbunRokuFE_16_image600wSpojler anyone? :P

Na chętnych czeka też cała masa zadań pobocznych, które w połączeniu ze wszystkimi side story, dadzą całkiem sporą ilość contentu. Nie jest to tak czasochłonna gra jak przeciętny MegaTen czy Fire Emblem, czasowo bardziej przypomina spin-off głównej serii – jednak w porównaniu do bardziej casualowych tytułów ciągle jest to blisko ~50 godzin rozgrywki.

Tokyo Mirage Sessions #FE to bardzo solidny tytuł, zapewniający całe godziny przyjemnej rozgrywki o dobrze wyważonym poziomie trudności. Twórcy gry przygotowali coś więcej niż tylko spotkanie dwóch kultowych serii gier – jest to tytuł przygotowany z najwyższą dbałością – zarówno fabuła (przyjemna) jak i gameplay (zawierający elementy znane wyjadaczom gatunku jak i zupełnie nowe, właściwe tylko sobie) stoją na wysokim poziomie. Nadaje się zarówno dla fanów gatunku jak i dla nowicjuszy; system walki nie jest bowiem aż tak skomplikowany, jak bywa w głównych odsłonach Shin Megami Tensei czy Fire Emblem. Posiadacze Wii U otrzymali kolejną pozycję, której fani innych konsol mogą im pozazdrościć. Serdecznie polecam!

Plusy:
  • trochę powtarzalna, a zarazem wyjątkowa
  • super wykorzystanie właściwości konsoli
  • właściwie wszystko na plus!
Minusy:
  • dungeony jak zwykle trochę upierdliwe
Ocena ogólna
Tokyo Mirage Sessions #FE, Trik, 2016-06-22

Platformy: Wii U
Rok wydania: 2016
Producent: Nintendo

Drażliwa kwestia cenzury: Tsubasa ma nieco większe wdzianko, podniesiono wiek głównych bohaterów, nie przetłumaczono tekstów wypowiadanych przez postacie podczas walki (?!). Nie popieram takich działań, aczkolwiek na moje doznania płynące z gry nie wpłynęło to zanadto.

Zbesztaj autora:

Boberski: nic dodać nic ująć, gra jest genialna. Chyba pierwszy raz Trik i ja jesteśmy w 100% zgodni. Zgodnie z zapowiedzią wrzucam zdjęcie Shibuya 109 :)

Girls-Generation-Shibuya-109-Christmas-002-G3060

Grę do recenzji dostarczył polski dystrybutor Nintendo – Conquest Entertainment.