Kontynuując zapoczątkowaną jakiś czas temu wycieczkę po anime wybitnych przyszła kolej na takie, które zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu. Mowa tu o (zabijcie mnie, ale to skojarzenie przyszło mi na myśl jako pierwsze!) japońskim wiedźminie, czyli Mushishi. Manga „Mushishi” nagrodzona wieloma prestiżowymi nagrodami, nie inaczej zresztą animacja na jej podstawie – długo musiałabym wymieniać, aby wspomnieć o wszystkich. Przyjrzymy się zatem bliżej tej fenomenalnej serii.

Tytułowe Mushi. Czym właściwie są? Wiemy tylko tyle, że są to niematerialne stworzenia, posiadające moce wpływania na świat rzeczywisty. Co za tym idzie, nie każdy jest w stanie je dostrzec, a potrafią solidnie namieszać w życiu ludzi. Trudno jednak zdecydować, czy są one do gruntu złe lub dobre – prawdopodobnie starają się przetrwać, jak każde zwierzęta. Koniecznością wydaje się powstanie profesji, która pozwoli trzymać w ryzach owe dziwne stworzenia, które często pozwalają sobie na wiele.

Główny bohater, czyli Ginko, jest właśnie takim Mushishi (w wolnym tłumaczeniu – łowcą Mushi), trudniącym się pomaganiem ludziom w uporaniu się z kłopotami powodowanymi przez Mushi. Białowłosy i zielonooki młodzieniec (uprzedzałam – japoński Geralt ;)) z nieco zagadkową przeszłością posiada wyjątkową zdolność; w każdym miejscu, w którym się zjawi, prędzej czy później pojawiają się te dziwne istoty. Wymusza to na nim wędrowny tryb życia – Mushi w dużych gromadach może stanowić zagrożenie zarówno dla niego, jak i żyjących w tych miejscach ludzi.

Mushishi-Zoku-Shou-01-Large-06

Wydawać się może, że osią fabularną tego anime są podróże Ginko, w czasie których spotyka coraz to nowe gatunki Mushi. Nic bardziej mylnego – wypadki, przytrafiające się ludziom przy ich udziale, to tylko tło, które pozwala pokazać wszystkie strony ludzkiej natury. Brzmi tajemniczo? Już tłumaczę! Przykładowo – w kilku sytuacjach Mushi przybierają postać rodziny bohaterów konkretnego odcinka. Mimo niecnych zamiarów „podrobionych” członków rodziny (Mushi mają na celu np. spalenie wioski), „ludzkiej” reszcie trudno zdecydować się na pozbycie się intruzów. Mamy pierwszorzędny dylemat moralny – zabić czy nie? W podejmowaniu tego typu decyzji stara się pomóc Ginko, jednak bohaterowie muszą zdecydować sami.

Każdy odcinek „Mushishi” to odrębna historia – inny czas, inne miejsce, inni ludzie. Akcja dzieje się prawdopodobnie w średniowiecznej Japonii – trudno to ocenić, ponieważ Ginko wałęsa się jedynie po wioskach, raczej unikając dużych miast. Anime ma charakter mocno epizodyczny i właściwie, poza postacią głównego bohatera tylko Adashino-san (znajomy lekarz) przewija się więcej niż raz. Mimo że zwyczajnie nie przepadam za fabułą prowadzoną w ten sposób, tutaj mi to odpowiada; przede wszystkim pozwala to dłużej delektować się tą wspaniałą opowieścią! Jest to również dość wygodne – można zacząć seans w dowolnym momencie i kontynuować go później, nie martwiąc się, że zapomnimy, co było wcześniej.

Cokolwiek o oprawie graficznej. Prawdę mówiąc, postać Ginko na pierwszy rzut oka wydaje się narysowana dość niedbale. Jest to jednak mylące. Autorom talentu zdecydowanie nie brakuje, a najbardziej widać to po… krajobrazach. Są to przepiękne akwarele, od których nie można wręcz oderwać oczu! Dosłownie każde miejsce uchwycono z niezwykłą dbałością o szczegóły. Modele ludzi wydają się przy tym bardzo proste i prymitywne – nieraz miałam wrażenie, że w całym anime jest tylko kilku bohaterów, za to występujących w zmieniającej się scenerii.

Muzyka. Na wspomnienie zdecydowanie zasługują wszystkie openingi i endingi, bardzo charakterystyczne dla serii. Podobnych klimatów nie odnajdziecie chyba nigdzie – nie przypominam sobie animacji udźwiękowionej w podobny sposób. Zrezygnowano z piskliwych głosików j-popowych wokalistek na rzecz stonowanych, akustycznych piosenek ze spokojnym wokalem. Wszystkie nagrano po angielsku. Jeśli zaś chodzi o muzykę w trakcie właściwego seansu, pojawia się ona dość rzadko i raczej się nie narzuca – idealnie wpasowuje się w klimat tego, co akurat widzimy na ekranie.

mushishi-mushis

Komu poleciłabym „Mushishi”? Trudne pytanie. Zdecydowanie jest to seans dla dojrzałego widza, przy tym sam seans raczej należy do tych bardziej wymagających. Na szczęście jednak w zamian za skupienie i poświęcony na oglądanie czas odsłoni się przed Wami jedna z najwybitniejszych japońskich animacji, jakie powstały przez ostatnie lata – to, czy zaryzykujecie, zależy tylko od Was!