Kiedy dowiedziałam się o planach studia JG w zakresie mojego ukochanego Kimi No Na Wa, raczej byłam nastawiona sceptycznie. W grudniu zapowiedziano bowiem zarówno mangę, jak i light novel na podstawie filmu Makoto Shinkai. Regularni czytelnicy bloga zapewne zdają sobie sprawę, że nie jest to nasze ulubione wydawnictwo; kiepska jakość tłumaczeń (Log Horizon się kłania), literówki (a nawet morze literówek – Toradora), długie oczekiwanie na premierę kolejnych tomów (prawie wszystko). W końcu jednak chęć posiadania na półce ulubionego tytułu w wersji książkowej wygrała i… zamówiłam i komiks, i tomiszcze. Czy były to zmarnowane pieniądze?

Wszystkich fanów przeboju kinowego muszę uspokoić – z “Kimi No Na Wa.” wszystko w jak najlepszym porządku. Studio JG nareszcie pokazało, na co je stać, przygotowując najwyższej jakości tłumaczenie oryginału. Co prawda nie obyło się bez kilku literówek, na szczęście nie jest to przypadek podobny do “Toradory” tego samego wydawnictwa, gdzie błędów jest naprawdę dużo. Na tyle dużo, że nie trzeba być gramatycznym nazistą, żeby odbiło się to na przyjemności czytania. Słuchy głoszą, że przygotowaniem przekładu zajęła się najlepsza tłumaczka JG, Paulina Tuczapska, co zresztą widać – przygotowała ona też obszerne posłowie dla czytelnika, w którym wyjaśnia powody takich, a nie innych decyzji – i to bardzo się chwali. A warto też nadmienić, że tytuł autorstwa Makoto Shinkai do najłatwiejszych w tłumaczeniu nie należy – pełno w nim odwołań do japońskich tradycji, w większości nawet mniej oczywistych dla rodzimych odbiorców tej książki. Część kontekstu została więc zaadaptowana do naszych realiów, aby całość przekazu była łatwiejsza do zrozumienia dla polskiego czytelnika.

Czy fanów kinowego “pierwowzoru” lektura jest w stanie czymkolwiek zaskoczyć? Raczej nie. Fabuła rozpoczyna się znajomo – zaczynamy od poznawania historii z perspektywy nastoletniej Mitsuhy, nastolatki ze wsi, która z jakiegoś powodu miewa dziwne sny. Co jakiś czas śni jej się bowiem, że mieszka w Tokio – podziwia panoramę miasta, chodzi do szkoły, spędza czas zarówno w pracy jak i ze znajomymi. Równolegle Taki, chłopak pochodzący z Tokio śni o przebywaniu w malutkim górskim miasteczku. Wkrótce ma się okazać, że te wizje są czymś więcej niż tylko snami – bohaterowie zamieniają się ciałami naprawdę. Starają się też ze sobą kontaktować za pomocą smartfonów; niedługo jednak sielanka się kończy. Mitsuha przestaje kontaktować się z Takim i kilkudniowe zamiany też odchodzą do przeszłości. Co się dzieje z dziewczyną? Dlaczego w ogóle dochodziło do tajemniczych spotkań? Chłopak wyrusza na poszukiwania wyjaśnień tej zagadki.

Różnice między filmem a książką są nieznaczne, jednak dają się zauważyć. Jak zauważa sam autor w ostatniej części książki, główna z nich dotyczy spojrzenia na głównych bohaterów; w filmie dowiecie się nieco więcej z historii postaci, ponieważ został on przedstawiony z perspektywy trzeciej osoby. W nowelce mamy do czynienia z narratorem pierwszoosobowym i, co za tym idzie, pewne wątki nie zostają podjęte, ponieważ ani Taki, ani Mitsuha, nie mogą o nich wiedzieć. Ciężko też oddać specyficzny klimat filmów autorstwa Shinkai, gdzie znaczną część historii opowiadają obrazy i muzyka – nie bez powodu niektórzy klasyfikują je jako visual porn ;) Mają one więc coś, czego w książce oddać się nie da. Co ma zatem książka, czego nie posiadałby film? Spostrzegawczy czytelnicy zauważą akapit wyżej słowo pierwowzór ujęte w cudzysłów – tak, to nie jest pomyłka. Co prawda oba dzieła powstawały w tym samym czasie, jednak powieść została ukończona nieco wcześniej niż film, jak zresztą przyznaje sam autor pisząc książkę dopiero w pełni poznawał charaktery swoich bohaterów – niektóre ich cechy są trochę przejaskrawione. Na papierze Mitsuha wydaje się dużo bardziej optymistyczna, energiczna, emocjonalna, a Taki jeszcze mniej daje sobie radę z kobietami niż pokazano to na filmie ;)

Ze swojej perspektywy również muszę dodać, że fabułę nieco łatwiej śledzi się na kartach książki niż na wielkim ekranie; zapewne wszyscy, którzy mieli do czynienia wcześniej z wersją kinową wiedzą, że jest ona przepełniona mistycyzmem, miejscami nie do końca wiadomo co dokładnie dzieje się z bohaterami. W momencie, kiedy wchodzi do gry element magiczny, można się kompletnie pogubić – w książce natomiast wszystko wydaje się jasne i oczywiste (oczywiście na tyle, na ile było to zamierzeniem autora). Przeplatanie czcionki pogrubionej ze zwykłą również ułatwia śledzenie fabuły i czytelnik od razu zdaje sobie sprawę, w którym miejscu lektury akurat się znajduje.

“twoje imię.” był zarówno jednym z mocniejszych punktów w lineupie polskich light novelek końcówki 2017 roku, jak i tytułem, dzięki któremu można nareszcie przekonać się do tłumaczeń autorstwa studia JG ;) Polecam zarówno fanom filmu, jak i osobom, które jeszcze nie miały styczności z tym dziełem – lektura jest naprawdę przyjemna, na korzyść przemawia również jednotomowe wydanie (czasami wszyscy mamy dosyć obsuw), jak i całkiem niezły wynik wydawniczy w liczbie ponad miliona sprzedanych kopii książki.