Jedno z moich ulubionych polskich wydawnictw, Waneko, postanowiło pójść za ciosem – po świetnie przyjętym anime letniego sezonu 2016, na naszym rynku pojawił się mangowy pierwowzór serialu ReLife. Komiks pod pewnym względem wyróżnia się spośród wszystkich innych, a mianowicie… to pierwsza manga w pełnym kolorze! Solidna historia, ładna kreska, full color… czego chcieć więcej? Zajrzyjmy do środka!

Często zdarza mi się omijać mangowe pierwowzory anime, których lubię. Tak było np. z Kuroko no Basket – uważam, że komiks jest okrojony z dynamiki, jaką potrafi oczarować serial – niektóre opowieści po prostu lepiej sprawdzają się jako adaptacje telewizyjne. Uwielbiam więc sytuacje, gdzie to komiks pędzi na łeb, na szyję i zostawia animację daleko w tyle, nie zostawiając ani chwili na nudę. Pierwszy tomik ReLife udowadnia, że mamy wreszcie do czynienia z drugim przypadkiem.

cbrbhzruaaag6mt

ReLife to typowa manga slice of life. Najlepiej przyjęte opowieści tego rodzaju mają pewną cechę wspólną – czytelnikowi łatwo przychodzi utożsamienie się z bohaterem. Nie inaczej jest w tym wypadku. Główna postać, Kaizaki Arata, staje się NEETem w momencie zwolnienia się z pierwszej pracy. W typowej japońskiej korporacji wytrzymał tylko trzy miesiące (czy ktoś jest jeszcze zdziwiony tym faktem?), w oczach potencjalnego pracodawcy wykazał się więc kompletnym brakiem honoru. Cóż począć  – trzeba robić dobrą minę do złej gry. Kaizaki zaczyna udawać salarymana przed rodziną i znajomymi. Prawda jest jednak taka, że dorabia na pół etatu w pobliskim sklepie monopolowym i ledwo wiąże koniec z końcem. Czas na niespodziewany zwrot akcji! Po jednej z imprez w gronie starych znajomych, Aratę dogania przedstawiciel tajemniczej organizacji ReLife. Co oferuje? Po połknięciu niebieskiej pigułki (tak, tak, wiem z czym może się to kojarzyć :)) bohater-kun zyska młodsze ciało i powróci do liceum. Odbycie programu resocjalizacyjnego zagwarantuje pewną pracę i powrót do właściwego wieku. Do stracenia niewiele, więc niewiele myśląc Kaizaki połyka pigułkę. Co spotka go w czasie szkolnego comebacku? Jak poradzi sobie z nauczycielkami młodszymi od siebie? Jakie będą konsekwencje odnalezienia w torbie paczki fajek? Te wszystkie perypetie zawierają się już w pierwszym tomie mangi! Serial pozwala się domyślać, że dalej może być tylko lepiej.

relife_01_11

Zostawmy fabułę – wszyscy, którzy widzieli anime wiedzą, czego można się spodziewać (a ci, co nie widzieli, niech nadrabiają, a co! Moje wprowadzenie musi tymczasowo wystarczyć). Co z naszym polskim wydaniem? Plus pierwszy: pozostawienie oryginalnego tytułu. Drugi – niewielki wzrost ceny, a tomik jest kolorowy! No i po trzecie – jedno z najlepszych polskich wydawnictw wzięło się za robotę, więc o słowne gagi bać się nie trzeba. ReLife’a ogląda i maca się znakomicie :) Wszystko ma swoje wady i zalety – przez barwne strony bardziej męczy się wzrok, mangi i tak do najtańszych nie należą, komiks jeszcze nie jest skończony, ale… każdy, kto obsesyjnie uwielbia kolor w japońskich tomikach i wypatruje lśniących stron w każdym wydaniu będzie zadowolony. Do wydania premierowego dostałam też notesik z logo serii, całkiem ładny, świetny bonus. Na uwagę zasługują też końcowe, humorystyczne podsumowania całości tomiku, czego zabrakło w anime.

W chwili obecnej papierowe wydanie otrzymało sześć tomów. Na sieci dostępne jest 151 chapterów (ostatni miał premierę całe 3 dni temu). Formuła zapoczątkowana przez autorkę nie sugeruje tasiemca (na co zresztą liczę – nie przepadam za kolekcjonowaniem wybitnie długich mang – Boberski świadkiem), jednak może być to dość rozległy tytuł. Polski cykl wydawniczy przewiduje kolejne tomiki co dwa miesiące – przez ten czas wszyscy zdążą zaoszczędzić fundusze. W sklepie gildii jak zwykle jest nieco taniej (właściwie niewiele drożej od zwykłej, czarnobiałej mangi!). Wszystkim fanom obyczajowych mang serdecznie polecam!