Ekskluzywny dla Nintendo 3DS jRPG, wydany przez Square Enix. Brzmi dobrze? Jak najbardziej! A co, jeśli dodam, że to mentalny spadkobierca Final Fantasy: 4 Heroes of Light, bardziej fajnalowaty, niż obecne Finale? Jeśli jeszcze nie macie swojego pudełka, czytajcie dalej, bowiem tytuł ten warty jest każdej wydanej na niego złotówki.

Piszę te słowa mając za sobą już 120h gameplayu, a zostały mi do ukończenia jeszcze dwa chaptery (czyli całkiem sporo gry). Z moich obserwacji wynika, że Bravely Default – poza tym, że jest grą genialną – należy do tych tytułów, których ukończenie nie przyjdzie Wam łatwo. Oczywiście istnieje szansa, iż to moja mania masterowania wszystkiego, co popadnie, przyczyniła się do takiego tajmingu: jak internety donoszą, przejście story line zajmuje około 60 godzin, jednak żaden z sejwów obecnych na moim karcie z grą nie naliczył aż tak krótkiego czasu. Można zatem spokojnie przyjąć, że 150 zł zainwestowane w to pudło zdecydowanie będzie warte swojej ceny – chociażby ze względu na oferowany przez tytuł przeciętny czas rozgrywki.

Oldschool RPG

Dla wszystkich, którzy tęsknią za staroszkolnymi, turowymi RPGami z wyśrubowanym poziomem trudności i wymagające godzin grindu mam dobrą wiadomość – taki właśnie jest Bravely Default. Generalnie, mamy tu do czynienia z systemem bazującym na rozwoju poszczególnych ról i postaci, odpowiednim doborze ekwipunku oraz pewnych elementach strategii (nieraz trzeba dużo inwencji, aby pokonać konkretnego bossa w grze). Wszystko wyjaśnią tutaj dwa kluczowe słowa – Bravely i Default. Default to nic innego, jak przejście do defensywy – wybranie tej opcji spowoduje otrzymanie punktu BP, czyli Battle Point. Bravely również ma związek z BP – tu możemy wykorzystać otrzymane punkty na wyprowadzenie więcej niż pojedynczego ataku w jednej turze. Menu w walce oferuje też kilka opcji pobocznych, jak standardowe korzystanie z itemów, czy korzystanie z przypisanych do naszych ról specjalnych abilities, zyskiwanych w czasie rozwijania postaci.  Ciekawą możliwością jest “summon friend” – na podstawie Streetpassów przywołujemy bohatera, którego statystyki bazują na parametrach, jakie osiągnęła w grze spotkana przez nas osoba. Gra nagradza również za pozostawienie jej w stanie uśpienia na konsolce. Ładują się wtedy punkty SP – uzyskujemy jeden co 8 godzin. Sleep Point pozwala na chwilowe zatrzymanie czasu i, co za tym idzie, wyprowadzenie wszystkich ataków bez czekania na swoją kolej. W puli możemy mieć jednak tylko 3 SP w jednym momencie, zatem korzystajcie z nich z rozwagą!

Role, bronie, wrogowie…

…czyli wszystkie elementy typowego RPGa są również i tu, ale o tym wyjadaczom wspominać nie trzeba. Oprócz standardowych ról spotykanych w innych grach np. białego / czarnego maga (uzdrowiciela i magicznego wojownika) , rycerza / templariusza (czyli typowych tanków) znajdziemy również mnicha, walkirię czy wampira. Typowy podział na postacie walczące wręcz lub dystansowo znalazł swoje miejsce również tutaj, ale mamy do dyspozycji kilka nietypowych mieszanek. Dla przykładu – templariusz to potężna rola krótkodystansowa, ale dysponuje też magią światła, arkanista zajmuje się głównie rzucaniem debuffów, wykorzystuje magię ciemności. Teoretycznie każda z czterech postaci dostępnych w story line w czymś będzie lepsza (np. Agnes i Ringabel to lepsi magowie niż pozostała dwójka), lecz w rozdawaniu ról i tworzeniu kombinacji (jedna rola główna, druga dodatkowa, zdolności, które im towarzyszą) mamy pełną dowolność. Do tego wszystkiego możecie dołożyć dość obszerny system broni, jednak wszystkie można kupić w sklepach, bądź zdobyć w dungeonach. Rozwój poszczególnych ról i ich dobór do zaistniałej sytuacji wydaje się jednak bardziej kluczowy, niż posiadanie najlepszego dostępnego ekwipunku. Jeśli chodzi o przeciwników, drobnica zgoła przypomina tą spotykaną w Finalach. Zastosowano tu ciekawy mechanizm – w opcjach gry można regulować częstotliwość pojawiania się tego typu przeciwników, co bardzo przypadło mi do gustu. Krążenie po lochach i hordy irytujących przeciwników, gdy chcecie dostać się do konkretnej komnaty – znacie to, prawda? Tu w takiej sytuacji możecie po prostu ich wyłączyć, a następnie przywrócić, jeśli będziecie potrzebować bardziej intensywnego ekspienia. Podejście do bossa (kończącego dany chapter, lub po prostu w sidequeście) zajmie Wam niejednokrotnie pół godziny, albo więcej – i wcale nie musi być to walka udana! Mało tego, jednego przeciwnika można spotkać więcej niż raz i ma to swoje uzasadnienie fabularne.

Na ratunek światu (po raz kolejny)!

O mechanikach rozgrywki rozpisałam się już dostatecznie, jednak pamiętam, że w jRPG lubią też zagrać miłośnicy dobrej fabuły. Spokojnie, Wy też znajdziecie tutaj też coś dla siebie. Opowieść, choć może wydawać się powtarzalna (bo w końcu ile można ratować świat?), nie jest płytka i raczej satysfakcjonuje. Wydaje mi się jednak, że stanowi ona dodatek do świetnego systemu rozgrywki niż powód, dla którego warto tę grę nabyć. Tak czy inaczej, akcja dzieje się w dość obszernym Luxendarc, podzielonym na kilka państw (np. Eternia lub Eisenberg). Byłaby to spokojna, malownicza kraina, gdyby nie poprzestawiało się tu i ówdzie kryształom żywiołów, utrzymujących w naturze względną równowagę. W efekcie pod ludzkimi osadami się potwory, odczuwalny staje się brak wiatru czy, jak w przypadku naszego głównego bohatera Tiza, można stracić najbliższych i dorobek całego życia, wskutek uderzenia meteoru ;) Jak można się domyślić, Tiz bardzo chce się dowiedzieć, co właściwie jest grane i wyrusza w podróż celem wyjaśnienia zagadki. Krótko później dołączają do niego przyjaciele – Agnes Oblige – kapłanka wiatru, wojowniczka Edea i Ringabel – casanova, którego dopadła amnezja. Brzmi zabawnie, bywa (chyba głównie za sprawą Ringabela) zabawnie. Na całe szczęście żadne to suchary. Żarty autentycznie śmieszą, miewają zabarwienie erotyczne i (co również ważne) nie są nachalne – dialogi między postaciami, nie tyczące się głównego wątku fabularnego można bezproblemowo pomijać. Skłaniałabym się ku twierdzeniu, że fabuła jest poprowadzona raczej liniowo, mimo że przygotowano dla gracza kilka zakończeń. Na dobrą sprawę niewiele decyzji można podjąć samemu, właściwie jest tylko jeden moment, powtarzający się kilkakrotnie, w którym można zmienić bieg opowieści i obejrzeć coś w rodzaju bad endingu i, co za tym idzie, odrobinę skrócić sobie rozgrywkę. Temu wszystkiemu towarzyszy….

Przyzwoita oprawa audiowizualna

Dlaczego tylko przyzwoita? 3DS najlepszych bebechów nie posiada i tytuł ten najlepiej rozwinąłby skrzydła na mocniejszej (albo może stacjonarnej?) konsoli. Biorąc jednak pod uwagę osiągi kieszonsolki, gra wygląda naprawdę świetnie, zwłaszcza w 3d (co jest rzadkością). Nieco płaskie modele postaci mają swój urok i zdecydowanie przekonują mnie do siebie (nie jestem fanką cel-shadingu, np. Gravity Rush moim zdaniem mocno traci na zastosowaniu tej techniki), tak tu wszystko wygląda bardzo fajnie i stanowi spójną, jednolitą całość. Płaskość staje się cechą, która zaczyna wyróżniać ten tytuł na tle innych. W internecie – a raczej w tej jego polskiej części – sporo zarzutów jest skierowanych w stronę modeli postaci, ponieważ są utrzymane w stylistyce chibi. Wydaje się jednak, że chibi nie kontrastuje w żaden sposób z – jakby nie patrzeć – dość poważną fabułą, głównie dlatego, że całość oprawy graficznej, z modelami włącznie, utrzymana jest w dosyć stonowanej kolorystyce. W czasie gry towarzyszy nam muzyka przygotowana przez kompozytorów znanych z kilku odsłon Final Fantasy, stoi więc na najwyższym poziomie i warto zaopatrzyć się w słuchawki. Irytować może powtarzalność pewnych motywów, zwłaszcza podczas walki. Te mogłyby być nieco bardziej zróżnicowane, podczas grindu jeden i ten sam kawałek lubi wkurzać. Od czasu do czasu zostaniemy nagrodzeni też przerywnikami filmowymi. Stoją one na najwyższym poziomie i cholernie żałuję, że nie ma tego więcej! Oglądanie ich daje niesamowitą przyjemność, są w naprawdę świetnej jakości i zdarzało mi się nawet oglądać je kilkakrotnie w głównym menu gry (#protip – załączają się, jeżeli długo nie wybierzecie, na którym save chcielibyście zagrać ;)). Pozostawiają one niesamowity niedosyt i mogłoby ich być zdecydowanie więcej!

Sukcesor Final Fantasy?

Bravely Default przez wielu recenzentów z całego świata uznawany jest za duchowego następcę Final Fantasy. Czy jest tak w istocie? Prawdę mówiąc, obecne odsłony Finala wydają się o wiele przystępniejsze dla casuali (czy są w istocie, to już materiał na inny tekst). Bravely Default wydaje się częściowym powrotem do korzeni – z jednej strony godziny grindu, wymagane do popchnięcia naprzód linii fabularnej. Z drugiej pewna liniowość – pamiętamy dawne gry, które nie prowadziły gracza za rączkę i wymagały dotarcia do wszystkiego samemu – tutaj raczej postawiono na złoty środek. Gameplay nie męczy, jednak w grze są obecne rozwiązania, które cechowały dawne RPGi. Może to nieco odstraszać osoby, wybierające Bravely Default na swój pierwszy kontakt z jRPG. Zaprawieni w bojach gamerzy powinni być zachwyceni. Fanom jRPG polecam z czystym sumieniem. Reszcie polecam wypróbowanie demo przed zakupem (na szczęście jest dostępne w eShop).

Plusy:
  • porządny, staroszkolny jRPG
  • system rozgrywki
  • płaskość gry
  • soundtrack
Minusy:
  • fabuła mogłaby być lepsza
  • momentami za dużo grindu
Ocena ogólna
Bravely Default, Trik, 2015-11-04

Platformy: 3DS
Rok wydania: 2012
Producent: Square Enix, Nintendo