Wreszcie przyszedł ten czas, aby zapoznać się z najnowszą Zeldą na Nintendo Switch. Pudełko kurzy się na półce od dwóch lat, czekając na lepsze czasy. Bo musicie wiedzieć, że…


że nie jestem największą fanką tej serii pod słońcem. Zaliczyłam podejścia do Ocariny of Time i Link Between Worlds – niestety rzadko która gra AAA odpycha mnie w takim stopniu. Po obejrzeniu tego materiału postanowiłam jednak sprawdzić, co tam w Hyrule słychać, w końcu dawno już się nie widzieliśmy. I choć nadal wydaje mi się jedną z bardziej overrated gier, z jakimi miałam styczność, bawię się całkiem dobrze. 30 godzin zleciało jak jeden dzień… natomiast czego Trik nigdy nie powie, grając w Breath of the Wild?

  • O, jaka wymagająca zagadka logiczna!
  • Uff, ale im dowaliłam, wszystko dzięki temu intuicyjnemu układowi przycisków!
  • Dlaczego nie ma takiego sterowania w innych grach?
  • Ale dobra fabuła!
  • BOTW wyciąga największą liczbę fpsów, jaką widziałam w grze na NS.*
  • Nie zamieniłabym mojego pięknego pada kablowego w motywy z Zeldy BOTW na żaden inny.**

Widać przekonanie się do sandboksów, choćby miało być tylko chwilowe, może wyjść człowiekowi na dobre. Zadziwiające jednak, jak można się dobrze bawić, dostrzegając tyle wad jednego tytułu.

*zwykle nie zwracam uwagi na takie rzeczy, jednak ta Zelda miejscami strasznie dropi klatki.
**technicznie, to potrzebowałam pada kablowego do Splatoona (joycony potrafiły mi się rozłączyć podczas meczu) i w sklepie mieli tylko taki egzemplarz.