Jak zafascynować niedzielnych graczy mobilnych graniem w japońskie strategie? Nintendo znalazło doskonały sposób. 2 lutego otrzymaliśmy kolejny tytuł na smartfony – niedawno zapowiedziane Fire Emblem Heroes ukazało się najpierw w Europie i Japonii, nieco później w USA i wzięło szturmem sklepowe listy najczęściej pobieranych aplikacji. Trikers sprawdził, czy warto pozbyć się z tej okazji uprzedzeń związanych z graniem na telefonie.

Fire Emblem dostarczył mi sporo wrażeń – a przysporzy ich jeszcze więcej. Niedawno skończyłam zabawę w FE Birthright, jestem w połowie FE Conquest, w kolejce na karcie czeka Revelation, a na półce Awakening. W Heroes skusiła mnie powszechna dostępność aplikacji – ot, starczy wyciągnąć smartfon i zainstalować grę. Miła odmiana po użeraniu się ze sklepami internetowymi w celu nabycia kolekcjonerki FE Fates czy zamówienia SMT IV Apocalypse. Nie zapominajmy też, że gra jest za darmo – w tradycyjnym modelu free-to-play da się pogrywać całkiem przyjemnie nie wydając ani złotówki. Tytuł niezwłocznie wylądował więc na iPhonie.

Pierwsze wrażenie? OMFG, jakie to ładne. Emblemowe arty podobały mi się już w oryginalnej, konsolowej wersji, niemniej w Heroes wszystko wygląda dużo lepiej. Trudno się temu dziwić, porównując osiągi obecnych telefonów z przestarzałymi już bebechami konsoli 3DS, dla fanów pewnie będzie to gratka. Wszystkie modele postaci zdecydowanie zyskały. Na mapach tradycyjnie towarzyszą nam ich chibi wersje a lokacje są mocno uproszczone – całość prezentuje się naprawdę nieźle. Zwłaszcza, jeżeli wcześniej spędziliśmy godziny na wgapianiu się w nieco pikselowate odsłony serii głównej. Muzycznie też jest dobrze. A wiem, że wielu z graczy wyjątkowo kocha soundtracki z tej serii – Ninny nie oszczędziło na kompozytorach i wyjątkowa  muzyka wylądowała również w mobilnym spin-offie serii.

Jak jednak zaadaptować wielogodzinną rozgrywkę i miejscami pokomplikowaną fabułę do krótkich rozgrywek na smartfonie? Historia sprowadza się jedynie do walki między dwoma królestwami – rodzimym Askr i Emblian, prowadzonym do walki przez królową Veronikę. Podczas kolejnych chapterów walczymy z bohaterami pochodzącymi z serii głównej, mającymi nieco wypaczone spojrzenie na świat dzięki magicznej mocy władczyni. Każda walka sprowadza się do pokonania kilku herosów – opowieść jest więc dość szczątkowa. Ma to swoje plusy – główne odsłony FE nie nadają się zbytnio do rozgrywek w autobusie czy w oczekiwaniu w kolejce. Tutaj nie musimy się martwić, że cokolwiek nas ominie i spokojnie rozegrać kilka misji w drodze do pracy czy szkoły. Te również zaadaptowano do krótkich, kilkuminutowych rozgrywek. Choć FE Heroes to nadal strategia, walki toczą się na małych, prostokątnych arenach 6×8 w tradycyjny dla odsłon głównej serii sposób. Dysponujemy brońmi czterech typów – czerwonymi, niebieskimi i zielonymi, dobór odpowiedniej jednostki do sytuacji ułatwia przygotowany na dole ekranu graf zależności.

Gdzie wpasowują się mikropłatności? Ano, zła królowa potrafi przyzywać coraz to silniejszych bohaterów w swoje szeregi – nam też przydałoby się kilku, aby ją pokonać. Przyzwanie każdej postaci jednak swoje kosztuje – potrzeba do tego celu 5 orbów. Możliwości ich zdobycia są ograniczone – dostajemy kilka sztuk na start, kolejne za zalogowanie się do gry, 10 wpadnie też w nagrodę za przypisanie programu MyNintendo. Generalnie granie w FE Heroes jest całkiem opłacalne, jeśli posiadacie 3DSa i konto MyNintendo – za ukończenie każdego chapteru wpada 100 srebrnych monet (dzięki temu na mojej konsolce znalazła się wreszcie wcześniej nieosiągalna Zelda Picross ;)). Walutę można wykorzystywać też na itemy w grze – niestety na tę chwilę nie widzę na liście możliwości wykupienia orbów za punkty. Byłoby dobrze, gdyby się to w przyszłości zmieniło, bo darmowe granie na dłuższą metę bez nich może być ciężką przeprawą. No i sama idea gry zakłada kolekcjonowanie bohaterów! Ja zbyt dużo szczęścia nie miałam – trafiłam jak do tej pory na aż trzy zdublowane postacie.

Problemem może być również pasek Staminy – oznacza on ni mniej, ni więcej tyle, że na kolejne rozgrywki trzeba czekać. Oczywiście czas oczekiwania skrócimy kupując to i owo za prawdziwą gotówkę. O ile na początku to nie przeszkadza, późniejsze misje zabierają coraz więcej i więcej surowca. Gracze przyzwyczajeni do Pokemon Shuffle czy Rumble powinni mieć już odpowiednią dozę cierpliwości :) zwłaszcza, że gra jest stworzona do krótkich, kilkuminutowych rozgrywek i przez szczątkową fabułę nie wciąga na tyle, aby nie móc odłożyć telefonu na kilka godzin.

Największą (kto wie, czy nie jedyną) wadą FE Heroes są ceny. Tak, jeżeli zamierzaliście pograć w tę grę trochę intensywniej, możliwe, że odwiedzie Was od tego cennik. 3 orby kosztują bowiem aż 2 euro – im ich więcej, tym bardziej się opłaca, ale…biorąc pod uwagę możliwość dublowania postaci i czystą losowość (która jak zwykle nie jest po stronie gracza :)) jest horrendalnie drogo.

Czy warto? Jeżeli oczekujecie pełnoprawnego Emblema, raczej się zawiedziecie – lecz czy ktokolwiek po FE Heroes się tego spodziewał? Dostaliśmy jednak kawał dobrego spin-offa, w którego można spokojnie zagrać w przerwach od gier konsolowych. Ciekawi mnie, czy premiera mobilki wpłynie na popularność franczyzy FE i przełoży się na realne wyniki sprzedaży gier z serii głównej, ale to się dopiero okaże z czasem…

Zbesztaj autora:

Boberski: Niestety, mój brak znajomości rodziny FE odebrał mi sporo radości z grania. Tak po prawdzie odechciało mi się grać w ogóle. Teoretycznie każdą grę z tego uniwersum można traktować jako pierwszą i od niej zaczynać zabawę, ale i tak czułem się nieswojo. Zdecydowanie większa więź emocjonalna powstaje kiedy już trochę poznasz konkretny świat. Z Fire Emblem znam Annę i Tiki, tylko dlatego, że grałem w TMS…