Od niedawna na polskim rynku zaczynają pojawiać się, obok mang, także książki mające swoje korzenie właśnie w Azji. Aktualnie lista książek rodzaju light novel przetłumaczonych na nasz język obejmuje dosłownie kilka tytułów. Jednym z nich jest wydany w listopadzie „Blask księżyca” (w oryginale „Gekkou”) autorstwa Natsuki Mamiya. Dzięki uprzejmości Sebastiana, który wysłał mi mój egzemplarz wprost z Poznania (dziękuję!), miałam okazję bliżej zapoznać się z tym tytułem.

Jak sama nazwa wskazuje, próżno po dziele Natsuki oczekiwać czegoś wybitnego czy kunsztownego. Light novel są to bowiem książki pisane lekkim językiem, przeznaczone głównie dla młodzieży. „Blask księżyca” idealnie wpisuje się w tę definicję – czyta się go szybko, łatwo i przyjemnie. Koneserzy literatury pięknej mogą już przerzucić tę stronę magazynu i przejść do następnej, bo literackiego objawienia nie doświadczycie. Jeśli jednak lubicie czasami sięgnąć po coś lżejszego i jesteście ciekawi, jak wygląda beletrystyka wprost z drugiego końca świata, czytajcie dalej.

„Blask księżyca” gatunkowo uplasował się między romansem a kryminałem, wydaje mi się jednak, że bliżej mu do tego drugiego. Historia przypomina do złudzenia te pochodzące z mang i anime; główny bohater, licealista (a jakże!) o nazwisku Nonomiya prowadzi spokojne, niczym nie zmącone życie. Standardowy żywot chłopaka w wieku szkolnym opiera się w głównej mierze na plotkowaniu o dziewczynach. Tak jest i w tym przypadku. Tsukimori – najładniejsza dziewczyna w klasie ma, jak na piękność przystało, gigantyczne powodzenie. Pewnego dnia Nonomiya znajduje porzuconą kartkę pochodzącą z notesu Tsukimori, zatytułowaną w zagadkowy sposób. Jest to „przepis na morderstwo”. Niedługo później w tajemniczych okolicznościach ginie ojciec dziewczyny, a ona sama zaczyna przejawiać wręcz niezdrowe zainteresowanie na punkcie (w gruncie rzeczy całkiem przeciętnego) głównego bohatera. Schematyczne? Trochę tak. Jest jednak kilka aspektów, którymi powyższa pozycja się wyróżnia.

Po pierwsze – sprawnie i dość logicznie poprowadzona intryga. Przyznam szczerze, że po współczesnych zachodnich bestsellerach dla młodzieży jest to całkiem miła odmiana. Z jednej strony, historia nie jest zbyt odkrywcza. Z drugiej jednak, umiejętnie zastosowano stopniowanie napięcia, wszystkie szczegóły są serwowane stopniowo. Części z nich wprawny czytelnik się domyśli, jednak nie umniejsza to przyjemności płynącej z lektury. Odkrywaniu kolejnych sekretów towarzyszy prowadzony dość subtelnie wątek romantyczny. Generalnie nie przepadam za romansem jako gatunkiem; lubię jednak, kiedy jest zaaranżowany jako dodatek. Tak jest właśnie w tym przypadku – mimo że momentami bywa dość patetycznie, nie czułam zniesmaczenia. Wszystko wpasowywało się w ogólny klimat książki; nie doświadczymy tutaj raczej nachalnych scen miłosnych między bohaterami.

Po drugie – polskie tłumaczenie tytułu naprawdę daje radę! Z tego miejsca należy pogratulować paniom z Kotori, które zdecydowanie znają się na własnej robocie (a na pewno bardziej, niż część tłumaczy mainstreamowych tytułów) – książkę przetłumaczono pierwszorzędnie. Nie rażą błędy językowe ani semantyczne, zaoferowano nam porządnie przygotowany materiał.

Między czarno-białymi stronami z tekstem umieszczono kolorowe wkładki z ilustracjami, wykonane w typowo mangowym stylu. Moja wyobraźnia podczas czytania podpowiadała jednak bardziej „realnych” bohaterów, niemniej jest to miły dodatek.

Mam zarzuty w stosunku do tej pozycji. Przede wszystkim – zakończenie. Aby nie psuć radości z lektury powiem tylko, że jest dość otwarte. Nawet za bardzo! Co prawda wydano także (niestety tylko po japońsku) kontynuację wydarzeń – „Gekkou SS”, jednak tom pierwszy pozostawia po sobie naprawdę spory niedosyt. Spokojnie książka mogłaby mieć drugie tyle stron i myślę, że nie czułabym się znudzona.

Wątki kryminalne również mogłyby być nieco bardziej skomplikowane i zawikłane; mam też świadomość, że jest to z założenia lekka pozycja do pochłonięcia dosłownie w jeden zimowy wieczór.

„Blask księżyca” czytało mi się naprawdę dobrze, nawet lepiej niż większość mang obecnych na rynku. Dlatego towarzyszyło mi po lekturze lekkie ukłucie żalu, że to już koniec. Na szczęście jednak light novel w Polsce dopiero raczkuje i, mam nadzieję, przed nami jeszcze co najmniej kilka przyzwoitych tytułów. Zwłaszcza, że polscy wydawcy zdają się wiedzieć, co dobre – i „Blask księżyca” jest tego najlepszym przykładem.

Tekst opublikowany także w lutowym numerze MMM.